Z Archiwum M

Sunday, December 03, 2006

Media w 2020 r.: Czy zaleje nas internet?

(Ten tekst ukazał się w miesięczniku "Panorama Dolnośląska", w numerze z listopada 2006, wydanym specjalnie na VIII edycję Dolnośląskiego Forum Politycznego i Gospodarczego w Krzyżowej. Tym razem temat Forum brzmiał: "Dolny Śląsk 2020 - dobre miejsce do życia". Stąd i temat mojego tekstu - o mediach w 2020 r.
Artykuł kończyłem pisać 13 listopada. A już 17 listopada rozpoczęło się Forum w Krzyżowej, zaś dzień później - w ramach tej zacnej imprezy - współprowadziłem panel poświęcony mediom. Kolejnego dnia, na sesji plenarnej Forum, podsumowywałem ów panel. Nie muszę chyba dodawać, że przy obu okazjach obficie korzystałem z tez zaprezentowanych w poniższym tekście.
Dodam jeszcze, że artykuł był pisany z myślą o ludziach, którzy zawodowo nie mają nic wspólnego z internetem).



Polskie media zmienią się. Być może radykalnie. A zmieni je nie kto inny jak Krzysztof Kononowicz, bezrobotny naturszczyk, który chciał być prezydentem Białegostoku, a teraz marzy mu się prezydentura kraju.


Kononowicz zawładnął wyobraźnią polskich internautów bodajże w czwartek, 9 listopada, na trzy dni przed wyborami samorządowymi. Wtedy to po Sieci rozeszła się wieść o jego niezwykłym spocie wyborczym, który można sobie obejrzeć w amerykańskim serwisie YouTube. Spot pojawił się tam dwa dni wcześniej.

Kononowicz likwiduje media
Ten pięciominutowy filmik z odjechanym, wyborczym manifestem Kononowicza stał się absolutnym hitem internetu w wyborczy weekend. Pisały o nim największe portale, najbardziej cenione blogi, mówiły o nim główne wydania telewizyjnych dzienników. Do poniedziałkowego wieczoru (13 listopada), spot oglądany był ponad 2,7 mln razy.
Dlaczego? Bo Kononowicz to typowa „postać kultowa”, jakby żywcem wzięta z „Rejsu” Marka Piwowskiego, albo z filmów Stanisława Barei. Zdania, jakie wypowiada weszły natychmiast do popkulturowego slangu. Zaś najsłynniejszy element wyborczego programu Krzysztofa Kononowicza – „zlikwiduję wszystko” – zapewne na długie lata pozostanie w zbiorowej pamięci.
Efekt tej Kononowiczo-manii był taki, że w niedzielę wieczorem cała Polska śledziła wyniki wyborów prezydenckich w Białymstoku. Eksperci komentowali fenomen Kononowicza na żywo w programie wyborczym TVP 3. Największe portale podawały wynik tego zaskakującego kandydata na równi z wynikami zwycięzców wyborów w największych miastach.
I choć Kononowicz nic nie zwojował – zdobył raptem 1,89 proc. głosów i był szósty – to można przypuszczać, że gdyby jego film pojawił się w YouTube np. miesiąc wcześniej, ten rezultat mógłby być lepszy. Co ciekawe, z sondażu podanego przez TVP 3 w wyborczy wieczór wynika, że aż 80 proc. wyborców Kononowicza ma przynajmniej średnie wykształcenie! Z tego wniosek, że ów bezrobotny, poczciwy kandydat prawdopodobnie nie przyciągnął ludzi takich jak on. Bez wykształcenia, sfrustrowanych. Zdobył za to całkiem inny elektorat – inteligencję, zapewne młodą. Generację internetu.
A gdzie tu tradycyjne media? Prasa, radio, telewizja? No właśnie: nigdzie. Zauważyły Kononowicza dopiero wtedy, gdy był już znany setkom tysięcy Polaków. To pierwszy sygnał, że nie trzeba tradycyjnych mediów, by uprawiać politykę.

Polityka blogiem pisana
Ale co właściwie zmienia casus Kononowicza?
Spójrzmy, jak na co dzień funkcjonuje polityka w mediach. 1. Polityk wygłasza jakiś komunikat. 2. Rejestrują go dziennikarze. 3. I to oni następnie przekazują ów komunikat w obrobionej przez siebie formie widzom/słuchaczom/czytelnikom.
Mamy więc prosty schemat: nadawca-pośrednik-odbiorca.
Przypadek Kononowicza eliminuje z tego schematu pośrednictwo dziennikarzy. Polityk-nadawca przekazuje swój komunikat bezpośrednio odbiorcy.
Ale to dopiero początek rewolucji. Oto „Newsweek” w wydaniu z 13 listopada ujawnił, że kandydaturę Kononowicza wymyślili działacze marginalnej, acz hałaśliwej Polskiej Partii Narodowej (Leszka Bubla). Abstrahując od tej mało sympatycznej partyjki, wniosek z tego taki, że ów polityk-nadawca może być kreacją stworzoną przez – dajmy na to – czytelników-odbiorców.
Zamazuje się granica oddzielająca nadawcę od odbiorcy. Mało tego. Niedawna kampania samorządowa była pierwszą kampanią polityczną w Polsce, w której na tak dużą skalę wykorzystywane były blogi. Internetowe pamiętnikarstwo staje się standardem politycznego PR. Politycy zrozumieli to, gdy pod koniec lipca bloga założył ekspremier Kazimierz Marcinkiewicz (PiS). Mistrz politycznej autopromocji. Wkrótce za blogowanie wzięła się polityczna elita: Waldemar Pawlak (PSL), Wojciech Wierzejski (LPR), Joanna Senyszyn (SLD)… Dołączyli w ten sposób do blogujących już wcześniej Ryszarda Czarneckiego (Samoobrona) czy Marka Siwca (SLD). Co daje taki blog? Prosta sprawa: to świetne narzędzie bezpośredniej komunikacji z wyborcami. Polityk nie musi już łasić się do mediów, by raczyły zwrócić na niego uwagę. Sam tworzy swoje media. W dodatku interaktywne, umożliwiające stałą wymianę opinii z odbiorcami.
Ale owi odbiorcy też blogują, kłócą się na forach internetowych itp. Po co im pośrednictwo dziennikarzy? Po nic. Wszak sami mogą zacząć bawić się w dziennikarzy. W tworzenie własnych mediów. w przekazywanie sobie nawzajem informacji i komentarzy. W oddolne kreowanie rzeczywistości politycznej.

Web 2.0: Sieć budowana oddolnie
Internet rośnie. I to szybko. Rok temu liczba internautów w Polsce była szacowana na 8,3 mln osób. Dziś – na ok. 11,4 mln. Z badań wynika, że niemal 60 proc. z nich korzysta z internetu codziennie lub prawie codziennie. A ponad 20 proc. – kilka razy w tygodniu. Ponad 75 proc. korzysta z internetu w domu. Słowem – Sieć jest coraz bardziej obecna w naszym życiu.
Co trzeci polski internauta czyta blogi. Tu warto dodać, że na świecie codziennie powstaje 100 tys. nowych blogów. Ich łączna liczba szacowana jest na ok. 100 milionów. Ale blogi to tylko element szerszego zjawiska, jakim jest taki typ korzystania z internetu, w którym odbiorca jest jednocześnie nadawcą, a ludzie z całego świata spontanicznie łączą się w wirtualne społeczności i sami z siebie kreują, komentują i oceniają zawartość różnych sieciowych serwisów. Tak właśnie działa ów YouTube, na którym pojawił się spot Krzysztofa Kononowicza. Tego typu serwisy to tak naprawdę tylko automaty służące internautom do umieszczania w Sieci własnych treści. To tak jakby czytelnicy sami sobie wydawali gazetę – w dowolnym rytmie, w dowolnej objętości, z dowolną zawartością, za każdym razem w innym składzie redakcyjnym.
Oczywiście, taki system szybko mógłby zaowocować kompletnym chaosem. Dlatego internauci starają się stosować różne metody selekcji treści (taką metodą może być np. głosowanie nad zamieszczanymi w Sieci materiałami). Klasyczny przykład to Wikipedia – internetowa encyklopedia tworzona oddolnie przez internautów – która bezustannie dopracowuje swoje wewnętrzne systemy selekcji, by unikać kompromitujących wpadek (wynikających np. ze złośliwości niektórych internautów).
Opisywany tu przeze mnie „społecznościowy” sposób korzystania z internetu bywa określany terminem „Web 2.0”. Czyli drugą generacją internetu. Ta nazwa ma swoich zwolenników i przeciwników. Jednak wydaje się poręczna i atrakcyjna jako termin wskazujący na pewien nowy typ zachowań i oczekiwań odbiorców wobec mediów. Web 2.0 polega na tym, że oto media przestają być środkiem jednostronnego przekazu informacji (np. od polityków do wyborców), a stają się powszechnie dostępnym, darmowym narzędziem komunikacji międzyludzkiej.

W internecie płynie pieniądz
Web 2.0 to potężne zjawisko. Świadczą o tym liczby. W pierwszej dwudziestce stron najchętniej odwiedzanych przez polskich internautów znajdziemy takie tuzy Web 2.0 jak Wikipedia (3,9 mln użytkowników w sierpniu 2006 r.) i YouTube (2,6 mln). Własne serwisy społecznościowe mają największe polskie portale (Onet, Wirtualna Polska, Interia, Gazeta). Znanym przykładem korzystania z internetu w roli środka komunikacji międzyludzkiej jest popularny serwis aukcyjny Allegro (6,9 mln użytkowników w sierpniu 2006 r.).
W Web 2.0 zaczęły krążyć pieniądze. W lipcu 2005 r. News Corp. Ruperta Murdocha przejął popularny serwis MySpace za 580 mln dolarów. A niedawno, w październiku 2006 r. Google kupił YouTube za aż 1,6 mld dolarów.
A jak krążą ludzie i informacje w Web 2.0? Przekonałem się o tym osobiście. I to właśnie dzięki Krzysztofowi Kononowiczowi.
Oto ktoś założył mu stronę, na której pojawiają się informacje o różnych przejawach Kononowiczo-manii. Ja zaś we współprowadzonym przez siebie blogu „Piąta Władza” napisałem o fenomenie Kononowicza, linkując m.in. do tej właśnie strony. Zrobiłem tak ze trzy razy. Autor tamtej strony szybko to zauważył – i zaczął linkować do mojego bloga.
Efektem był znaczny wzrost oglądalności „Piątej Władzy”. W ciągu może trzech dni ów wskaźnik skoczył z pułapu ok. 600-700 wizyt dziennie do poziomu ok. 2 tys. dziennie (podkreślam: chodzi o „wizyty”, a nie o tzw. wejścia, których z zasady jest więcej). Znakomita większość tych nowych wizyt pochodziło ze wspomnianej strony Kononowicza. Tak oto prostym domowym sposobem można sterować zachowaniami tysięcy internautów. „Piąta Władza” to hobby, zajmuję się nią z doskoku. Ale jakiż efekt osiągnąłbym w tej samej sytuacji, gdyby to była sprawnie działająca firma medialna?

Zachód wierzy bloggerom
Szacuje się, że w 2005 r. internet miał 5,5 proc. udziału w rynku reklamy na świecie (dla porównania, prasa – 43,2 proc.). W 2009 r. ma mieć już 8,5 proc. (prasa: 40,3 proc.).
W Polsce wartość rynku reklamy w 1. poł. 2006 r. była wyceniana na ponad 2,7 mld zł. To o 13,6 proc. więcej niż w 1. poł. 2005 r. I tu ciekawostka: największy wzrost odnotowała w tym czasie reklama internetowa – o 51,3 proc.
Rosnącą pozycję internetu na rynku reklamowym potwierdza opublikowany 7 listopada kwartalny raport Agory. Spółka wyraża „rozczarowanie” faktem, że rynek reklamy w 3. kwartale 2006 r. wzrósł tylko o 2 proc. w stosunku do 3. kwartału 2005 r. Nakłady na reklamę w prasie wręcz spadły o 1 proc. A jednak w tym samym czasie przychody Agory z reklam w internecie wzrosły o 53 proc.
I kolejna ciekawostka. Niedawno okazało się, że mieszkańcy Europy Zachodniej, gdy decydują się na zakup jakiegoś produktu, bardziej wierzą temu, co przeczytają w blogach, niż np. reklamie telewizyjnej.
Nic dziwnego, że prasa, radio i telewizja coraz chętniej i śmielej poszerzają swoją działalność o internet. W Polsce chyba najlepiej robi to Agora (niedawno „odkleiła” portal Gazeta.pl od internetowej witryny „Gazety Wyborczej” – są to teraz dwa samodzielne serwisy). Z kolei Polskapresse – wydawca wielu gazet regionalnych, w tym „Słowa Polskiego – Gazety Wrocławskiej” – eksperymentuje z tzw. dziennikarstwem obywatelskim (to jeden z fenomenów ery Web 2.0) w ramach uruchomionego w tym roku portalu Wiadomosci24.pl. Warto też odnotować tegoroczne wejście na polski rynek niemieckiego koncernu Holtzbrinck To pierwszy w naszym kraju zachodni koncern, który wszedł nie poprzez kupno jakiegoś tradycyjnego medium – a poprzez przejęcie portalu internetowego (w tym wypadku – wrocławskiego Money.pl). A przecież Holtzbrinck znany jest głównie jako wydawca prasy biznesowej.
No i chyba najważniejsze jest to, że internet ma tę cudowną właściwość, iż wchłania wszystkie pozostałe media. Może zawierać w sobie jednocześnie gazetę, radio i telewizję. A zarazem być powszechnym narzędziem komunikowania się – za sprawą e-maili, internetowej telefonii czy komunikatorów takich jak Tlen czy gadu-gadu. To jego wielka siła.

Chyba że zwycięży lenistwo i komercja
Czy zatem media w 2020 r. to będzie po prostu jeden, wielki, wszechogarniający internet? Wszystko zależy od dalszej ewolucji zachowań i oczekiwań zwykłych ludzi. A także od poziomu życia i popularności różnych technologii.
Może być tak, że media będą w coraz większym stopniu przestrzenią oddolnej kreatywności. I będą nadal rozwijać się w modelu Web 2.0. Ale może być i tak, że na dłuższą metę ludzie okażą się leniwi i bierni. Będą woleli treści podane im przez kogoś na tacy. To oznaczałoby renesans tradycyjnych mediów – tyle że w większym stopniu dostępnych przez internet. O tym, że tak właśnie może być świadczy rozwój telewizji cyfrowej. W Polsce działają już trzy platformy cyfrowe, mają łącznie może nawet 2 mln abonentów. A przecież to tak naprawdę zwykła, tradycyjna telewizja – tyle że lepsza i bogatsza.
Nie wiemy też czy moda na np. nagrywanie własnych filmów i umieszczanie ich w YouTube nie przeminie równie szybko jak się pojawiła.
Nie wiemy wreszcie czy internetowego szału nie osłabi komercjalizacja. Taki los może niebawem spotkać blogosferę – miejsce milionów oddolnie tworzonych blogów mogą zająć profesjonalne, korporacyjne, nachalnie promowane platformy bloggerskie, które będą działały de facto jak duże portale internetowe. A ich „bloggerami” będą dobrze opłacani zawodowcy. Dziennikarze nowej ery.

Co w świecie, to i w regionie
W takim to globalnym i krajowym kontekście będą ewoluować media na Dolnym Śląsku. Oczywiście, na poziomie regionalnym pojawiają się dodatkowe konteksty. Jak choćby słabe – w zestawieniu z resztą kraju – czytelnictwo prasy regionalnej. Albo nieznany kierunek ewolucji regionalnych ośrodków TVP (TVP Wrocław to największe medium na Dolnym Śląsku), których rola może znacząco zmienić się po zapowiedzianym na połowę 2007 r. przekształceniu TVP 3 w kanał TVP Info.

(Dane obrazujące rozwój internetu zaczerpnąłem głównie z materiałów dostępnych w serwisach Internetstandard.pl, Wirtualnemedia.pl i Press.pl ; korzystałem także z informacji podawanych przez Krzysztofa Urbanowicza w jego blogu Media Cafe Polska ; wyliczenia dotyczące udziału internetu w rynku reklamy na świecie pochodzą z raportu CDM Pekao S.A. Securities o Grupie Onet z marca 2006 r.)

Do tekstu, w formie ramki, dołączony był też obszerny cytat z bloga Krzysztofa Urbanowicza, poświęcony fenomenowi Krzysztofa Kononowicza.

0 Comments:

Post a Comment

<< Home